niedziela, 29 czerwca 2014

Słowacja: Liptowski Mikułasz ( Liptovský Mikuláš) i Liptovská Mara


W letni sobotni poranek wyruszamy z Żywca do słowackiego Liptowskiego Mikułasza, znanego szerzej z turystycznej atrakcji dla miłośników wodnego szaleństwa- Tatralandii. Ktoś może kojarzyć także to miasto jako miejsce stracenia "dobrego" rozbójnika Janosika. 
Celem naszej wyprawy jest turniej piłki nożnej dla najmłodszych "Liptov Champions Masters", który ma odbyć się na boisku Tatran w tymże mieście. Przy okazji chcemy także zwiedzić to miasteczko, które liczbą mieszkańców zbliżone jest do mojego rodzinnego Żywca.


Muszę przyznać, iż trasa którą dojechaliśmy do Liptowskiego jest przepiękna. Według mojej opinii (poza górskimi szlakami) to ta piękniejsza część Słowacji. Nasza trasa wiodła z Żywca przez Namestowo, następnie Niżną, potem Zuberec, a stamtąd już z łatwością dojedziemy do Liptowskiego Mikulasza.


Miasto położone jest w Kotlinie Liptowskiej ( znów podobieństwo do mojego miasta, które leży w Kotlinie Żywieckiej). Otoczone jest Górami Choczańskimi, Tatrami Zachodnimi oraz Niżnymi. Z pewnością wielu z Was jadąc w Tatry mijało to urokliwe miasteczko. Liptovski Mikułasz posiada także sztuczne jezioro, Liptowska Mara, gdzie w drodze powrotnej zatrzymujemy się na parę chwil ( pod koniec relacji fotki z tego miejsca).


Dojeżdżamy do centrum. Tam też parkujemy samochód i kierujemy się w stronę rynku. To tutaj znajduje się najstarszy zabytek architektoniczny mianowicie rzymskokatolicki Kościół  Św. Mikołaja pochodzący z ok. 1270 r. Niestety do środka nie udaje się nam wejść, gdyż świątynia jest zamknięta.



Centrum miasta tętni życiem. To pewnie za sprawa dni miasta, które właśnie się tam odbywają. Na rynku umieszczona jest scena, na której gra jakaś bliżej nie znana mi kapela, a w przybocznych ulicach handlarze prowadzą kramy z mydłem i powidłem.


Słowacy sprzedają regionalne wyroby, grillowane kiełbaski, dywany, mięso, odzież sportową, kożuchy, oraz co zwróciło naszą uwagę...wyroby konopne.




Szczególną atrakcją wśród najmłodszych cieszy się basen z kulami wodnymi. Przyznam szczerze, iż sami zatrzymujemy się przy basenie i dość długa chwilę obserwujemy jak młodzi bawią się w najlepsze:)



Rynek Liptowskiego Mikulasza przecina fontanna w której w tak ciepły dzień jak dzisiejszy można znaleźć chwilkę orzeźwienia.




Dalej udajemy się główną ulicą miasta. Szczerze powiedziawszy, jak na rynku miasto tętniło życiem, tak tutaj wszystko wymarło. Uliczki niemalże opustoszałe, architektonicznie też nie ma zbytnio nad czym się zachwycać. Spacerujemy więc w poszukiwaniu czegoś ciekawego.


Ech ten słowacki język...:-)


Ciekawą i warta uwagi jest kolejna świątynia, tym razem ewangelicka z XVIII w. Obok kościoła znajduje się plebania oraz kilka pomników i rzeźb.




Budynek poniżej to Słowackie Muzeum Ochrony Przyrody i Speleologii ( jedyna tego typu placówka na Słowacji). Można tutaj zobaczyć piękno przyrody ożywionej i nieożywionej.
W sobotnie południe niestety bramy muzeum były zamknięte.
Nie udaje nam się odnaleźć Muzeum  Jana Kráľa, gdzie można dowiedzieć się czegoś więcej o historii miasta, poznać dokumentacje z procesu wspomnianego wcześniej Janosika, zobaczyć salę tortur oraz poznać miejsce w którym żył i tworzył słowacki poeta romantyczny Jan Král.


Po wizycie w centrum przyszedł czas na dojazd na stadion miejski Tatran. To tutaj odbędą się zawody dla najmłodszych piłkarzy m.in. Polski, Czech, Słowacji, Węgier czy Chorwacji. Stadion znajduje się około 5 km od centrum miasta. 
Poniżej kilka fotek z turnieju " Liptov Champions Masters".










Turniej był dwudniowy, więc która drużyna z którego kraju zwyciężyła, tego nie mogę powiedzieć, gdyż nie wiem. Po tym "mini mundialu", w godzinach popołudniowych udajemy się w drogę powrotną. Minąwszy Tatralandię zjeżdżamy w boczną uliczkę prowadzącą wprost na piękne słowackie "morze". Z parkowaniem samochodu nie ma problemu, gdyż tuż przy plaży znajduje się rzadki las, gdzie między drzewami z łatwością parkujemy naszą maszynę.


Na mnie to miejsce zrobiło ogromne wrażenie. To retencyjny zbiornik wodny o powierzchni ok. 22 km kw. stanowi największe tego typu jezioro na Słowacji. W pobliżu jeziora istnieje możliwość wynajęcia domków 
( np. Chata Mara).


Niektóre z oferowanych zakwaterowań są naprawdę wypasione:-)


Czym mnie zauroczyło najbardziej słowackie "morze"? Ciszą i brakiem tłumów. No i oczywiście mniej śmieci na plaży i w wodzie. Tak, te elementy dają temu miejscu znaczną przewagę nad słynnym i umiłowanym przez polskich turystów Jeziorem Namestowskim. Miejsce dysponuje zapleczem gastronomicznym, paleniskiem, możliwością wypożyczenia rowerków wodnych, etc...


Piękny jest widok olbrzymiego jeziora otoczonego łańcuchem gór. Gdyby nie blisko dwugodzinna podróż z domu, zapewne latem wpadałabym tu częściej.


Poniżej oryginalna restauracja-bar nad jeziorkiem.



Po krótkim wypoczynku nad Liptovskim Mare wyruszamy "ku chałpie":) Po drodze pstrykam jeszcze kilka fotek, by zatrzymać piękno, które oferują te rejony.




Droga wyjazdowa z Liptovskiego w kierunku Zubereca wiedzie serpentynami. Przystajemy jeszcze na moment, gdyż widok L. Mare zachęca, by spojrzeć na niego raz jeszcze. Z tej wysokości wygląda naprawdę okazale.




Kierując się w stronę Namestova mijamy jeszcze miejscowość Podbiel. Naszą uwagę przykuwają ruiny jakiejś budowli. Parkujemy więc znów samochód i wyruszamy w jej kierunku. Z tablicy informacyjnej umieszczonej przed wejściem na teren dowiadujemy się, iż to ruiny starej huty. 
Franciszkowa Huta powstała w 1836 roku. Dostawcami rudy żelaza były pobliskie kopalnie, jednakże żelazo było kruche i łamliwe, co przyczyniło się do braku popytu na ten materiał, a w konsekwencji do upadku huty ( w 1863 r.)
Mimo tego, entuzjaści huty twierdzą, iż miała ona szczególne znaczenie podczas rewolucji przemysłowej i bardzo wpłynęła na rozwój Orawy. Dlatego też zwolennicy tej teorii chronią ruiny przed rozbiórką i pragną aby pozostałości po budynku stały się zabytkiem architektury przemysłowej.



W środku budowli znajdują się pozostałości hali produkcyjnej, m.in piec i inne urządzenia ( kowadło, komora z dmuchawami). 
Każdego roku pod koniec sierpnia na terenie Franciszkowej Huty odbywa się festiwal muzyki folkowej oraz country, podczas którego można zobaczyć jak wyglądał przetop rudy żelaznej w okresie średniowiecza.


Po zwiedzeniu huty, tym razem na dobre wyruszamy do Żywca. Pogoda dopisała i dużo nowych obiektów zwiedzone:)
Ta wycieczka uświadomiła mi, iż Słowacja to nie tylko opustoszałe, szare wioski, które często mijałam w drodze do Zakopanego. Każdemu poleciłabym tę trasę, gdyż pozwala ona poznać piękniejszą stronę Słowacji ( oczywiście poza Tatrami, gdyż ich piękno nie podlega dyskusji). Szczególnie warte odwiedzenia i poleniuchowania jest Liptovskie Mare, które wraz z otaczającymi go górami i zielonymi łąkami nie pozwalają szybko o sobie zapomnieć.


Data wyjazdu: 28 czerwca 2014 r.