środa, 1 października 2014

Tatry Wysokie: Kozi Wierch


Jest wczesny niedzielny poranek, piąta rano. To już ostatni dzwonek by wyruszyć w stronę Zakopanego i pójść w Tatry bez zbytniego ścisku na szlakach. Pogoda zapowiada się wyśmienicie, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, iż będzie bezchmurny, gorący lipcowy dzień.
Poniżej link do naszej dzisiejszej trasy ( ładne km do przejścia, bo ponad 28 )...
Kalkulator szlaków wraz z punktacją GOT


Naszą wyprawę zaczynamy od parkingu w Palenicy Białczańskiej. Następnie kierujemy się ku Wodogrzmotom Mickiewicza, które mieliśmy już okazję niejeden raz zobaczyć, choćby w wędrówce na Szpiglasowy ( To tu, to tam: Szpilgasowy Wierch ).
Uważnie obserwując "wskazidrogi" skręcamy w prawo w kierunku Doliny 5 Stawów.


Mimo dosyć wczesnej pory ( ok. 7:40) na szlaku jest sporo turystów. Droga do schroniska jest łatwa, czasami trzeba się jednak  trochę namęczyć stromym podejściem, aby potem móc  złapać oddech na prostce.



Na szlaku nie zobaczymy jeszcze pięknych widoków gdyż kamienny chodnik  prowadzi  głównie lasem wzdłuż Potoku Roztoki. Możemy za to rozgrzać się przed zdobywaniem konkretnych szczytów i wdychać wspaniałą woń górskiego powietrza.



Oto pierwszy napotkany mieszkaniec Tatrzańskiego Parku Narodowego. Nie wydaje się zbytnio przestraszony wizytą tak wielu gości.



Gdy dochodzimy do Rzeżuch ( 1429 m.n.p.m.) musimy zdecydować czy udajemy się czarnym szlakiem bezpośrednio do Schroniska 5 Stawów Polskich, czy też chcemy wędrować dalej zielonym prowadzącym do największego polskiego wodospadu- Siklawy. My wybieramy tę drugą opcję, gdyż różnicy czasowej nie ma zbyt wielkiej, a przyjemnie będzie posłuchać szumu potoku Roztoka obijającego się o skały i podziwiać siłę natury. Warto dodać, iż to największy wodospad w Polsce.


Wreszcie dochodzimy do rozwidlenia nad Siklawą. Stamtąd kierujemy się na lewo i niebieskim szlakiem dreptamy prosto do Schroniska Pięciu Stawów Polskich. Pogoda póki co dopisuje, jest ciepło, mimo, iż znajdujemy się na wysokości  1670 m.n.pm. Szczerze powiedziawszy jeszcze nie byłam przy 5 Stawach nie przyodziewając dodatkowego ubrania.


Uwielbiam podziwiać te przejrzyste tafle górskich stawów, w których odbija się niebo i góry. W lustrze wody wygląda to niesamowicie. No i w końcu niebo na wyciągnięcie dłoni!






Mijamy Mały Staw Polski i docieramy nad Przedni Staw przy którym bezpośrednio zlokalizowane jest schronisko. Warto zaznaczyć iż Schronisko 5 Stawów to jedyne schronisko w Tatrach do którego nie dojeżdżają samochody.
Turystów jeszcze nie ma wielu, aczkolwiek już zaczyna robić się tłoczno. Udajemy się więc na zasłużoną przerwę nad brzegiem Przedniego.



Posilając się, obserwujemy kaczki taplające się w wodzie. Naszą największą uwagę przyciąga jednak "żagiel", który przypadkowo wypłynął z portu. Kwintesencja delikatności i lekkości.


Po półgodzinnym odpoczynku ruszamy w końcu na szczyt Koziego. Ponownie wracamy do skrzyżowania przy kładce. Stamtąd wędrujemy niebieskim szlakiem do momentu gdy należy odbić na czarny, wiodący bezpośrednio na cel naszej dzisiejszej wyprawy.



Co nas zaczyna niepokoić to nadciągające kłęby czarnych chmur. Ostatnimi tygodniami nasłuchaliśmy się o porażeniach piorunami w Tatrach czy Bieszczadach, więc od razu gdzieś w zakamarkach naszej wyobraźni zaczyna się zapalać czerwona lampka. Póki co nie ma oznak, żeby jakakolwiek burza się pojawiła, lecz deszczowych chmur napływa coraz więcej i więcej...


Droga na Kozi Wierch nie jest trudna technicznie, nie ma na niej dodatkowych ubezpieczeń szlaku. Jest natomiast duże nachylenie, w związku z czym podejście na nią jak dla mnie trudne kondycyjnie ( zważywszy na fakt, iż jest to moje drugie wyjście w Tatry w tym roku...). Z nóżki na nóżkę zatem stąpam, co jakiś czas pstrykając zdjęcia okolicy. Poniżej ujęcie na Wielki Staw.




Spora grupa wędrowców atakuje dzisiaj Kozi Wierch. Wybrane przez nas podejście to najłatwiejsze jakim można się dostać na szczyt ( szlak czarny), gdyż kolejny to czerwony, który stanowi fragment Orlej Perci, najtrudniejszego szlaku Tatr. Kilka lat temu będąc pierwszy raz w Tatrach miałam okazję przejść z Zawratu na Kozi Wierch, jednakże brak odpowiedniego przygotowania i doświadczenia skutecznie zniechęcił mnie do podjęcia się tego wyzwania. Warto przypomnieć, iż ruch Zawrat- Kozi Wierch jest jednostronny, a czas jego przejścia wynosi ok 3 godzin. Dlatego też organizując wyprawę na Orlą należy dokładnie przeanalizować swoje możliwości, żeby potem nie być rozczarowanym lub skończyć w helikopterze TOPR-u. Kolejną trasą, którą można dostać się na Kozi jest osławiony Żleb Kulczyńskiego z Koziej Dolinki. Przejście tą trasą wymaga także wcześniejszego doświadczenia, gdyż szlak jest bardzo wymagający.
Tymczasem pogoda nie ma litości i mniej więcej w połowie drogi na szczyt zaczyna padać deszcz...



Tu niestety aparat poszedł w futerał, za to wyjęłam pelerynę i w tym stroju od teraz pędzimy w górę. Sporo osób waha się czy iść dalej, czy schodzić. Nas także dopadły takowe dylematy. Jako, że ostatnio burze nie oszczędzały turystów rozważamy wszelkie za i przeciw. W końcu padła decyzja, że ruszamy. Deszcz traktuje nas raz mocniej raz słabiej, skutecznie zabierając radość wędrówki. Trzeba teraz czujnie stawiać każdy krok, gdyż kamienie stają się śliskie. Mijają nas kolejni turyści, którzy postanowili zrezygnować z atakowania szczytu. My jeszcze ostro pniemy pod górę, jednakże gdy deszcz nie daje za wygraną, wręcz zaczyna mocniej smagać, postanawiamy sobie odpuścić także. Przykra decyzja, jednakże rozważna. Szczyt zaciągnięty chmurami, brak perspektyw na piękne panoramy, obawa przed burzą to chyba najpoważniejsze obawy, przez które zrezygnowaliśmy. Brakło dosłownie pół godziny...:( Ale czasami tak bywa. W górach równie silna co miłość powinna być pokora wobec natury.


Schodzimy bardzo ostrożnie, z uwagi na możliwość poślizgnięcia się. Co najgorsze i co nas rozzłościło to to, iż pod koniec schodzenia opady zanikały. No nic, decyzja podjęta. Jako alternatywę postanowiliśmy, że wrócimy inna trasą niż pierwotnie zamierzaliśmy, mianowicie zejdziemy do Morskiego Oka przez Świstówkę Roztocką ( szlak niebieski).




A oto Kozi Wierch w całej okazałości..Oj dzisiaj nie było dane poszczycić się jego zdobyciem...Pogoda spłatała nam figla, aby przez następne dwie godziny było bardzo słonecznie!:(


Za to pięknie wyglądają góry spowite podeszczową mgłą.



Ponownie zatem zmierzamy w kierunku Schroniska w Dolinie 5 Stawów Polskich, by jeszcze przez chwilę złapać tchu przez długim powrotem do Palenicy.


Szlak jest zbudowany z płaskich kamiennych schodów. Dość długi odcinek szlaku stanowi spore podejście. W okresie "lawinowym"  szlak jest zamykany  z uwagi na występujące niebezpieczeństwo ich zejścia. Do Doliny Roztoki ze szlaku opada spore urwisko ( 300 m), stąd trasa z pozoru łatwa może okazać się niebezpieczna.

Świstowa Czuba i Świstowe Siodło

Droga przez Świstówkę Roztocką oferuje turystom wspaniałe panoramy. Oprócz Doliny Roztoki zobaczymy z niej Przełęcz pod Ptakiem, Krzyżne oraz Kopę nad Krzyżnem. Patrząc za siebie mamy "podgląd" na Dolinę Pięciu Stawów Polskich wraz z Przednim i Wielkim Stawem.









Warto było zmienić kierunek trasy i pójść znacznie dłuższą dla zobaczenia czegoś, czego jeszcze nie mieliśmy przyjemności oglądać. Szlakiem wędruje się około półtorej godziny. Po zejściu ze Świstówki teraz czekamy, aż wynurzy się przed nami Morskie Oko otoczone wspaniałymi Rysami, Szpiglasową Przełęczą czy Mięguszowickim Szczytem Wielkim.



Pogoda powoli znów się pogarsza, aczkolwiek już do samego parkingu nie pada.
Trudność czeka nas jeszcze trudność przy Żlebie Żandarmerii. Niegdyś żleb był ubezpieczony łańcuchami, jednakże wydaje mi się, iż były one zbędne. Wystarczy zachować szczególną ostrożność, zwłaszcza, gdy głazy są mokre, jak teraz. A oto informacja z tabliczki przy drodze na temat Żlebu Żandarmerii:
" Głęboki żleb opadający ze stoków Opalonego to Żleb Żandarmerii. W XIX w. istniał tu posterunek straży granicznej. Żleb słynie z częstych i ogromnych lawin, które zasypują drogę. Kosodrzewina rosnąca ponad górną granicą lasu częściowo powstrzymuje lawiny. Jej mocne płożące się gałęzie zatrzymują masy śniegu, chroniąc tym samym regiel górny przed zniszczeniem."



Po zejściu Żlebem mamy dosłownie kilka minut drogi by znaleźć się na asfaltówce Morskie Oko- Palenica, omijając tym samym schronisko. Tu to dosłownie jak w China Town :D " Lans, koksy, sandałki- japonki i wata cukrowa". Szybciutko chcemy znaleźć się przy parkingu, co udaje się dopiero po około półtoragodzinnym marszu.
Z obolałymi stopami docieramy do "ronda" we Włosienicy, a stamtąd jeszcze spory odcinek do samochodu. To była niezła wyrypa, zwłaszcza dla mnie, po dłuższym postoju z takimi górskimi dystansami. Złapałam na kilka dni zakwasy, ale bardzo miło wspominam wypad  w końcu zawsze idzie się w doborowym towarzystwie i zawsze to obcowanie z górami, które odpręża.
Do zaś!:)